Przejdź do zawartości
Przewodnik po Mnogości
ustawienia i dostępność

Kto pisze teksty na stronie?

Natasza/bezimienny (host) (on/jego) | 04.10.2024

(tak tylko żeby was uprzedzić, wyszło mi tutaj trochę sporo narzekania na mnogie problemy)

Jako że nigdzie poza blogiem nie podpisujemy się pod naszymi tekstami, może zastanawialiście się, kto się kryje pod każdym „ja”, które się gdzieś tutaj pojawia. Czy to zawsze ta sama osoba, czy za każdym razem ktoś inny, kto akurat to pisał? Cóż, tak trochę to i to.

Jak na razie wszystkie teksty piszę ja, ale najczęściej nie ja sam.

Poprzez „ja” mam tutaj na myśli mój podsystem, a konkretniej te kilka osobowości, które akurat są zaangażowane w stronę. Jeszcze do niedawna myślałem, że jestem to tylko ja (Natasza), ale niestety powoli zaczynam zauważać ich więcej. Nic nie może być takie proste... Zidentyfikowałem jak na razie Chase'a, niedawno nazwanego, który wydaje się odpowiadać za trochę bardziej agresywny aktywizm (ja raczej preferuję bardziej pokojowe podejście). Odpowiada także za pisanie skryptu do wideo z reakcją na system w Totalnej Porażce. Bardzo się cieszę, że udało mi się znaleźć mu pasujące imię, bo będę mógł w końcu mieć na YouTubie jakąś konkretną i nazwaną osobowość. Wygląda na to, że jest ich sporo więcej, chociaż większość z nich nazwałbym raczej częściami osobowości, bo są jak dla mnie zbyt jednowymiarowe jak na osobowości. Osoby, które dużo piszą, być może zrozumieją, jak to wygląda, kiedy powiem, że czasem na odrębny rodzaj artykułu wykorzystuję odrębny głos. Kiedy pisze się opowieść, po czasie często dla każdej postaci wykształca się osobny głos, który składa się z tego, co ona mówi i jak mówi, a także – przynajmniej dla mnie – ma swój ton, barwę i podobne (chociaż to już ciężko przekazać na piśmie). Zauważyłem, że na każdą trzecioosobową narrację także używam innego głosu, i wygląda na to, że do tekstów na Przewodniku również. Wydaje mi się, że u przeciętnej osoby piszącej to już aż tak nie wygląda, a jeśli już, to pewnie każdy z tych głosów postrzegają za nadal swój własny (no chyba że doświadczenia większości osób piszących są jeszcze bardziej mnogie, niż myślę). U mnie te głosy istnieją jako tak samo oddzielne byty, jak wszystkie osobowości, za co trochę winię synestezję (chociaż bardziej złożone osobowości miewają po kilka głosów). Wyróżniłem na pewno jeden z nich, obecny na pewno na stronie o nas i chyba też na stronie głównej. Jest to jeden z moich przynajmniej dwóch głosów, które nazywam zbiorowymi (drugi odpowiada na pewno za pisanie i odpowiadanie na nasze systemowe maile). Mają za zadanie jak najlepiej przedstawiać cały nasz system, więc są dość odłączone od jakiejkolwiek tożsamości, przez co trochę czasu zajęło mi zorientowanie się, że nadal należą do mnie, a nie jakiejś innej współosoby. Ciężko mi powiedzieć, żeby miały jakąś płeć, ale oba brzmią bardziej kobieco. Ten od maili jest złocisty, ten na stronie „o nas” chyba biały z odrobiną akcentów w innych kolorów, a ten na stronie głównej bardziej granatowo-różowy. Czyli te dwa jednak są osobne... Na razie nie zamierzam dalej się temu przyglądać, muszę to przetworzyć. Nadal próbuję się trzymać wizji posiadania niedużego podsystemu, nie liczącego więcej niż dwadzieścia parę osobowości, ale wszystko wskazuje na to, że jestem pofragmentowany w każdej dziedzinie życia, w jakiej się tylko dało...

Mówię, że wszystkie teksty piszę ja, bo jestem zablokowany na froncie i praktycznie nie potrafię w pełni oddać kontroli, zwłaszcza przy rzeczach, na których bardzo mi zależy. Nawet kiedy ktoś inny się pod czymś podpisuje, ja i tak brałem w tworzeniu tego mniejszy lub większy udział, czy tego chcemy, czy nie. Aktualnie moją ulubioną metaforą na nasz front jest koktajl na bazie mleka – to, jakie owoce się w nim użyje, może bardzo zmienić smak, ale jednak mleko (ja) zawsze będzie wyczuwalne. Jeżeli chodzi o moje współosoby, w początkach tego projektu wydawało nam się, że ich wkład w tę stronę (i nasze życie ogólnie) jest o wiele większy, niż najprawdopodobniej faktycznie jest. Z listy na stronie „o nas” (którą pewnie będę poprawiać w przyszłości) można by wywnioskować, że miałośmy spore pojęcie o tym, kto robi co. Ale większość z tych punktów wypisałośmy na zasadzie „wydaje mi się, że dokładam się do tego i tego”. Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z istnienia mojego podsystemu, więc dla każdego czucia się jak trochę inna osoba szukałem w pobliżu współosoby, której można by było to przypisać w postaci biernego wpływu, czasami bardzo na siłę. Przy naszej polifragmentacji zawsze sporo osób kręci się w pobliżu frontu, więc zawsze ktoś się w końcu przyznał, nawet jeśli na siłę. Często faktycznie wierzyli, że to oni, pewnie też dlatego, że chcieli mieć jakieś poczucie, że cokolwiek w naszym życiu robią. W pewnym momencie nawet przekonałem sam siebie, że Przewodnik po Mnogości w ogóle nie jest moim projektem (to generalnie nie był dla mnie zbyt przyjemny okres). Ale potem uczucia, które przypisałem do konkretnych współosób, pojawiały się znowu, i czasami sięgałem umysłem, żeby się z nimi skontaktować, i okazywało się, że w tym momencie wcale ich tutaj nie ma. To była jedna z rzeczy, dzięki którym zaczęłośmy rozumieć, że za większość naszego codziennego życia jednak odpowiadam ja, tylko w różnych sytuacjach jestem to trochę inny ja. Nadal nie jesteśmy w stanie stwierdzić, z jak dużą ilością biernego wpływu mamy do czynienia. Całkiem możliwe, że zmalała ona przez te dwa lata pisania tekstów, bo zewnętrzny świat wydaje się nam coraz bardziej nieprzyjazny i przebywanie w ciele jest coraz mniej przyjemne, więc coraz więcej osób się zniechęca do przebywania tutaj (ja niestety nie mam takiego wyboru). A spora część naszego systemu wcale nie jest bardzo zainteresowana aktywizmem i nawet jeśli się dołożą od czasu do czasu, sami z siebie by nigdy nie zaczęli takiego projektu i woleliby, żebym go na razie zostawił i bardziej się skupił na swoim zdrowiu. Bo to jest jednak ciężka i stresująca praca, zajmuje sporo czasu, jej efekty rzadko widać, wymaga zagłębiania się w dużo mnogofobicznych tekstów i wiąże się ze sporym ryzykiem hejtu (którego na szczęście jeszcze prawie nie doświadczyłośmy, ale to pewnie tylko kwestia czasu). Także nie dziwię się, że sporo osób uważa, że aktywizm jest bardzo ważny i potrzebny, ale wolą się trzymać w bezpiecznej odległości.

Do tego dochodzi fakt, że ja wcale nie chcę, żeby moje współosoby brały w tym projekcie taki sam udział, jak ja. To od samego początku był mój projekt. Kiedy w wakacje dwa lata temu zacząłem pisać pierwsze teksty, myślałem „zrobię stronę o dysocjacyjnym zaburzeniu tożsamości”, nie „zrobię stronę we współpracy z tymi ludźmi z mojej głowy, których dopiero niedawno poznałem i jeszcze jestem przytłoczony ich obecnością”. To nie jest tak, że nie lubię, kiedy dokładają tutaj coś od siebie, ale czasami mam żal o to, że nigdy mnie nie zapytali, czy mogą... Cieszę się, że nikt nigdy nie podważał mojego autorytetu ani moich decyzji na temat tego, jak ta strona ma wyglądać, ale dopiero powoli zaczynam odkrywać zakopane gdzieś głębiej emocje. W tak krótkim czasie całe moje życie i wszystkie moje rzeczy stały się nasze. Starałem się wcześniej wygaszać ból i złość, bo nie chciałem zrobić im przykrości. Nie chciałem, żeby inni pomyśleli, że jestem złym gospodarzem. Ani że to znaczy, że w takim razie nienawidzę naszej mnogości ogólnie. Ale prawda jest taka, że bardzo źle to wszystko zniosłem; nigdy nie lubiłem dzielić się z kimkolwiek swoimi rzeczami. Mam niezwykłe szczęście, że moje współosoby potrafiły to dostrzec i starają się zostawić mi jak najwięcej prywatnej przestrzeni. I że mamy realistyczny wewnętrzny świat, w którym mogą mieć swoje własne życia, kiedy ja mam swoje tutaj. Chociaż wewnętrzny świat jest też powodem, dla którego zacząłem coraz bardziej prawie wszystkich stąd wypychać. Jestem wkurzony, że mają do niego dostęp wszyscy, tylko nie ja. Wiem, że to nie jest ich wina, więc staram się bardzo nadal zapewniać im tutaj przestrzeń, ale nie mogę zbyt wiele poradzić na dobitne emocjonalne sygnały „nie chcę was teraz tutaj widzieć”. Już od chyba roku miałem pozwolić Krzysztofowi i Sticky napisać własne wpisy na blogu, ale wszyscy dobrze wiemy, że cały czas to odkładam, bo wcale nie mam na to ochoty. Chociaż tutaj chyba jeszcze dochodzi fakt, że próbuję wszystkich nadmiernie chronić po naszym trochę traumatycznym doświadczeniu z sysmedyczną grupą. Wszystkich oprócz siebie, sobą się jak widać nie bardzo przejmuję.

I wychodzi na to, że Natasza jest tak bardzo optymistą, że nie potrafi narzekać, więc mózg wrzucił do tej roli mnie. Nie mam pojęcia, czy wcześniej (jako ta osobowość) w ogóle istniałem. Wstawcie sobie tutaj długie, zrezygnowane westchnięcie.