Terapia konwers(ac)yjna
Natasza (host) (on/jego) | 04.01.2024
Niezwykle smuci mnie fakt, że w Polsce i wielu innych krajach tak zwana „terapia” konwersyjna nadal jest legalna i setki, tysiące młodych osób są poddawane psychicznym torturom w próbach zmiany w nich tego, czego zmienić się zazwyczaj nie da. No ale cóż, czego spodziewać się po kraju, w którym jednopłciowe małżeństwa nadal nie są legalne, a żeby zmienić oznaczenie płci na dokumentach trzeba pozwać w sądzie swoich rodziców. Nie może być łatwo.
Trochę podniosło mnie na duchu przeczytanie kilku historii o osobach, które niby miały prowadzić „terapię” konwersyjną, a tak naprawdę były osobami sojuszniczymi społeczności LGBTQ+ i pomagały wysłanej do nich młodzieży zaakceptować to, kim są, jednocześnie przekonując rodziców, że robią postępy w „leczeniu”. Uważam, że taka terapia, nazwana przez kogoś terapią konwersacyjną, to genialny pomysł. Poczułem inspirację, żeby zrobić w przyszłości coś takiego, chociaż wiem, że pewnie nam się to nigdy nie uda, ale pomarzyć zawsze można. I mieć nadzieję, że być może zainspiruję do tego kogoś, kto będzie mieć odpowiednie kwalifikacje i możliwości.
Widziałbym to tak: zareklamować się z ofertą prowadzenia terapii konwersyjnej dla młodzieży. Aby nie ryzykować legalnych skutków, gdyby ktoś nas pozwał o fałszywe obietnice, trzeba by było zaznaczyć, że nie gwarantujemy pozytywnych rezulatatów, bo wszystko zależy od chęci dziecka do współpracy i tego, jak Bóg odpowie na modlitwy, oraz że proces leczenia będzie dostosowywany do indywidualnych potrzeb dziecka (żeby móc potem w razie się wybronić, że dziecko potrzebowało zapewnienia, że nie jest zepsute). Rodzicom wytłumaczyć, że czasami Bóg uzdrawia z homoseksualności/transpłciowości, ale czasami nie, że wtedy to jest próba wiary i trzeba pomóc dziecku żyć zgodnie z chrześcijańskimi wartościami pomimo grzesznych pragnień jego ciała. Obawiałbym się trochę, że takie stwierdzenie może zmotywować niektórych rodziców do poszukania gdzie indziej, ale możemy spróbować zrobić chociaż tyle, żeby postrzegali Boga jako odpowiedzialnego za wynik leczenia, a nie dziecko.
Kiedy przyjdzie już do samej terapii, myślę, że na samym początku warto byłoby zapewnić, że nie będziemy jej do niczego zmuszać i nie powiemy niczego jej rodzicom, no chyba że nas o to poprosi. A potem dowiedzieć się trochę o miejscu, w którym się znajduje, i z nią współpracować. Zupełnie inaczej będzie wyglądała pomoc trans ateistce, która jest bardzo pewna swojej tożsamości płciowej i potrzebuje głównie tego, żeby rodzice zostawili ją w spokoju, a bardzo religijnemu gejowi, który wierzy, że jest grzesznikiem, i błaga Boga o to, żeby zmienił jego orientację. W drugim przypadku osobiście chyba nie zaczynałbym od razu od mówienia, że nie ma nic złego w byciu homoseksualnym, bo religijne programowanie jest tak silne, że możemy nie być w stanie do tej osoby dotrzeć. Skupiłbym się na początek na religijnej traumie, która często towarzyszy takim przypadkom – na lęku przed piekłem, na poczuciu odrzucenia, pozostawienia przez Boga. Powtarzałbym, że to nie jest jej wina i że nie zawiodła Boga. Zadawałbym pytania, czy myśli, że bezwarunkowo kochający Bóg naprawdę wysłałby ją na wieczne tortury za coś, czego ona nie wybrała, czy kiedykolwiek przestałby ją kochać, czy nie zależy mu przede wszystkim na jej szczęściu. Zależnie od tego, jak duże są jej wątpliwości związane z religią i w którą stronę ona sama bardziej się skłania, spróbowałbym skierować ją (nie na siłę!) w stronę wiary w bardziej miłosiernego Boga albo w stronę uwolnienia od chrześcijaństwa. Myślę, że to podstawa, bo bardzo ciężko kłócić się z religijną indoktrynacją. Kiedy jeszcze wierzyłem, strasznie mnie niszczyło przekonanie, że Bóg nienawidzi pewnych aspektów mnie, ale nie trafiało do mnie żadne stwierdzenie, że samo wyobrażanie sobie pewnych rzeczy nie jest złe, bo cały czas miałem w głowie werset: „kto się w swojej myśli położy z zamężną kobietą, cudzołoży”. Nie odwodziłbym też nikogo na siłę od modlenia się o zmianę orientacji czy tożsamości, jeżeli tego chcą – przygotowywałbym ich powoli na zetknięcie się z rozczarowaniem, powtarzając, że to nie jest ich wina, jeżeli się nie uda, że nie mają za mało wiary, po prostu Bóg ma czasem jakiś powód, żeby nie odpowiadać na takie modlitwy. Nie wykluczałbym jednak, że w bardzo nielicznych przypadkach modlitwa może faktycznie zadziałać, zwłaszcza kiedy osoba faktycznie chce zmienić w sobie tę rzecz, a nie tylko wmawia sobie, że chce, a tak naprawdę chce akceptacji. Ale w takich sytuacjach trzeba by było zachować ostrożność i upewnić się, że to nie jest jedynie bardzo silne wmawianie sobie, że już się czegoś nie lubi, a lubi się coś innego, bo osoba może sobie zrobić krzywdę, próbując za wszelką cenę nie odpuścić swoich wierzeń.
W tym samym czasie wspierałbym tę osobę w udawaniu przed rodzicami, że się jej „poprawia”. Przekonywałbym ich, że to bardzo trudny proces, że toczy się zacięta walka z demonami, dlatego to zajmie trochę czasu i ich dziecko bardzo potrzebuje ich wsparcia i modlitwy. Ustalałbym z osobą leczoną naszą wersję wydarzeń i raportowałbym „postępy”, jakie udało nam sie osiągnąć. Pewnie czułbym się źle, musząc wygadywać homofobiczne i transfobiczne bzdury, ale znam bardzo dobrze ich punkt widzenia i mam trochę doświadczenia w patologicznym kłamstwie, więc przynajmniej mógłbym wykorzystać te rzeczy do czegoś dobrego.
To takie moje luźne przemyślenia, jeżeli kiedyś ktoś się tym zainspiruje, nie bierzcie tego jako poradnik krok po kroku, bo nie mam pojęcia, czy realistycznie dałoby się zrealizować to w ten sposób. Jeżeli zdarzyło ci się nieszczęście trafienia na terapię konwersyjną lub obawiasz się, że może ci się to przytrafić, polecamy poradnik: „jak przetrwać terapię konwersyjną?”. Trzymajcie się na tym okrutnym świecie.